Opinia pewnej klientki, którą można przeczytać na stronie online perfumerii Sephora odnośnie omawianego dziś produktu wcale mnie nie zdziwiła. Początkowo miałam takie samo zdanie i byłam bardzo rozczarowana kolejnym nieudanym zakupem. Effortless Contouring Pen marki Burberry to inaczej sztyft do konturowania. Skąd taka opinia tej klientki? Ponieważ produkt jest tak profesjonalnym narzędziem, że trzeba nauczyć się nim posługiwać – zupełnie jak początkująca makijażystka. Nie jest to niestety produkt tak prosty w obsłudze jak kredki Smashbox.
Sztyft brązujący (mój jest w odcieniu Dark) jest bardzo mocno napigmentowany. Rozcieranie go na twarzy może przynieść dwa różne efekty – albo całe narysowane kontury zanikną w ciągu rozcierania albo uzyskany będzie idealnie stworzony cień poprzez dobranie odpowiedniego narzędzia do rozcierania. Dokładnie na tym polega patent. Nie nadaje się gąbka beauty blender, którą tak namiętnie używają instagramowicze na swoich tutorialach o konturowaniu. Żadne pędzle do podkładu – czy to wąski czy szeroki lub gęsty, ścięty nie dadzą sobie rady z idealnym roztarciem. Wszystko się rozmaże. To musi być wąski pędzel do modelowania twarzy, jak np ZOEVA 109 Face Paint (lub droższa opcja – MAC 163 Flat Top Contour Brush). Dopiero ten nadał efekt, o jaki chodziło. Idealnie padający cień pod policzkami. Najpierw rysuję przerywane linie jak chirurg plastyczny przed operacją, a potem sięgam po pędzelek i rozcieram. Gotowe!
Z trwałości jestem bardzo zadowolona. Wszystko na swoim miejscu przez cały dzień. Podejrzewam, że zużycie produktu pójdzie mi dość szybko i to jest jego jedyna wada.
Cena 139 zł –