Krem BB od światowej sławy dermatologa m.in Madonny, dr Brandta miał być wielozadaniowy :
– krem o właściwościach auto-adaptacyjnych, miał dostosowywać się do kolorytu cery i jej potrzeb
– maskować niedoskonałości, takie jak linie mimiczne, rozszerzone pory
– ochrona przed promieniowanie UVA i UVB
– naturalnie kryć bez potrzeby użycia pudru matującego
– a oprócz tego ładnie rozświetlać i chronić przed szkodliwym wpływem środowiska.
beżowy odcień po zastygnięciu przemienia się w pomarańczowy |
I na te 5 punktów spełnił tylko jeden, mianowicie wysoki filtr, aczkolwiek nie tak wysoki, jak lubią fanki bladości cer – bo tylko SPF 30, PA +++
Adaptacja kolorytu cery?
Nic z tych rzeczy. Z natury jestem wielkich bladziochem, ukrywam to stosując 1-2 razy w tygodniu samoopalacz i tak też się lepiej czuje. Flexitone zaserwował mi ultra mega karnacje Indianki ( z całym szacunkiem do tych ludzi).
Doktorku, coś ty wymyślił…? |
Na potrzeby cery również nie zareagował : po nałożeniu cera w bardzo przykry sposób się błyszczała jak po mega ciężkim treningu w tropikalnym klimacie. Potrzeba użycia kosmetyku matującego była po prostu ogromna. Do tego użyłam pudru Bare Minerals Touch up veil, czyli coś podobnego do krzemionki Mufe czy pudru bambusowego.
Maskowanie niedoskonałości?
Nic nie ukrył, a jednym słowem oszpecił. Rozszerzone pory stały się jeszcze bardziej widoczne, a linie mimiczne jeszcze bardziej podkreślone. A nawet uwidocznił linie, o której istnieniu nie miałam pojęcia.
Ochrona UVA i UVB?
Nie testowałam go pod tym kątem.
Rozświetlenie?
Raczej wyglądało to na „nadprodukcję” sebum.