Jeszcze do niedawna prawie każdy odcień bronzera posiadał drobinki, miedziane refleksy, a dołączony jasny odcień był najczęściej czymś mega rozświetlającym z efektem tafli. Teraz trendy brązująco-konturujące idą w kierunku matu – to duży plus i zapewne zasługa profesjonalnych produktów specjalizujących się w tej dziedzinie.
Dobre dwa tygodnie temu jako nowość na rynku kosmetycznym pojawił się Diorblush Sculpt w 4 odcieniach. Jeszcze zanim obejrzałam nowe róże na żywo, kliknęłam ten najciemniejszy kierując się kosmetyczną intuicją, że ten 004 będzie ok. Dwa pierwsze to typowe róże, 003 wydawał mi się za mało oczywistym bronzerem, a Brown Contour idealny do mojej ulubionej techniki w makijażu – konturowania.
Przyznam, że ciężko mi było uchwycić ten dość chłodny brąz w paletce i ten najbardziej rzeczywisty kolor jest zaraz na poniższym zdjęciu. Jak widać to zdecydowany i dość mocny brąz. Ten jasny obok z kolei to taki typowy waniliowy cień. Nic nadzwyczajnego, ale potrafi rozjaśnić te partie, na których mi zależy. Jeśli się go połączy z brązem wyjdzie lekko rudawy odcień na buzi. Gasi całkowicie ten chłód.
Brown Contour kompletnie nie nadaje się do jasnej cery noszącej kolor podkładu 010. Zaznaczając policzki na wcześniej nałożonym Diorskin Nude Air w odcieniu 010 kosmetyk z ciemniejszą stroną wyglądał bardzo nienaturalnie. Za to inaczej sprawa wygląda jak mam podkład Forever #021 z domieszką żółtych tonów. Wtedy brąz staje się lekko cieplejszy i wygląda przy ciemniejszej karnacji znacznie efektowniej. Bardzo łatwo daje się nim wymodelować te partie, o które mi chodzi. W konturowaniu zawsze skupiam się na policzkach. Nie nakładam nigdy brązu za policzek w kierunku ucha. Zaokrąglam dokładnie tak, jak idzie cień pod policzkiem. Na koniec dodaje jasnego cienia tuż za policzkiem a linią włosów. Mój sposób konturowania możesz podejrzeć w opisie produktu do konturowania marki Burberry. Tam dokładnie wyrysowałam jak idzie mój sposób cieniowania.
Dołączony pędzelek nie będzie dobrym narzędziem dla niewprawionej ręki. Łatwo idzie nim przesadzić i zwyczajnie mówiąc – zrobić mega plamę na buzi, gdy chodzi o zaznaczenie konturu. Za to w roli delikatnego muśnięcia bronzerem sprawdza się bardzo dobrze. Podobnie jak do rozjaśniania partii twarzy jaśniejszą stroną tego kosmetyku. Włosie tego pędzla jest bardzo miłe w dotyku i uprzyjemnia całą aplikację. Jednak do konturowania techniką malowania trójek na twarzy polecam taki pędzelek, który nabiera bardzo małą ilość produktu. Taki pędzel ma w swojej ofercie marka Shiseido. Niestety jest dość trudno dostępny, a ja nie znam innego lepszego przykładu.
Poniżej na zdjęciu ( na twarzy mam najnowszy podkład Dior forever #21 oraz puder Diorskin Air Nude Powder #020) Diorblush Sculpt nałożyłam tylko delikatnie pod policzkiem mieszając oba kolory i nadając tym bardziej delikatnego efektu. Ciemniejszy odcień można nałożyć o wiele intensywniej. Potem jak jasny lub ciemny ma zostać zależy od czasu rozcierania. Im dłużej, tym efekt robi się subtelniejszy. Nie wiem, czy widać jakiekolwiek rozświetlenie jaśniejsza stroną, którą nałożyłam na szczycie policzków?
Poniżej na zdjęciu mam nałożony bronzer na całej twarzy. Myślę, że teraz dopiero widać, że Brown Contour idealnie nadaje się do lekko opalonej cery. Dlatego zamierzam stosować go w momencie, kiedy moja cera nabierze nieco słonecznego kolorytu. Będzie wtedy ładnie wtapiał się w oliwkowy odcień karnacji. Jak można nim przesadzić pokazałam na kolejnym zdjęciu z moją twarzą. Konturowania to ani trochę nie przypomina tylko jedną wielką plamę i tym sposobem możesz zobaczyć, jak w łatwy sposób przekombinować efekt tym produktem. Dużo zależy od stopnia wyczucia i nauki metodą prób i błędów, aby dojść do wprawy posługiwania się nim.
Jak trwałość kosmetyku? Bez zastrzeżeń. Razem z podkładem Dior Forever wszystko nienagannie się trzyma oprócz tego mega subtelnego rozświetlenia, które w ciągu dnia gdzieś znika i nawet nie wiem, w którym momencie nie widać go już wcale.
Może z wiosną Diorblush Sculpt (7g/209 zł) w odcieniu Brown Contour nie ma za wiele wspólnego porównując go do pozostałych odcieni, ale ja zakupu nie żałuję. Podoba mi się w nim to, że że można nim tak intensyfikować stopień brązu – od rozbielonej kawy, czekoladowy beż, po jasny herbaciany beż z dodatkiem sepii, a nawet zrobić nim rudą mieszankę brązu. Możliwości są naprawdę ogromne i zaskakujące. Kto lubi takie rzeczy czeka go przy tym mnóstwo kombinacji i zabawy. Ja dziś stawiam na wersję spring- wiosenny brąz latte na tle cudownego nastroju.