Rozszerzone pory, to jedyny ślad jaki mi pozostał po mojej mieszanej cerze. Od dwóch miesięcy męczy mnie suchość skóry. Na szczęście, nie jest jeszcze w zaawansowanym stadium, ale zauważyłam, że o wiele lepiej służy mi krem, po który sięgają panie z suchą skórą twarzy. Przyznam, że mój aktualny typ cery zaczął mi o wiele bardziej odpowiadać. Nie muszę tak często stosować maseczki oczyszczającej ani peelingu złuszczającego. Nie muszę latać co dwa tygodnie do kosmetyczki na peeling kawitacyjny, czy oxybrazję, aby pory skóry były gruntowanie oczyszczone z sebum. Same plusy.
Ostatnio wypróbowałam znakomity krem Estee Lauder Revitalizng Supreme +. Nadal uważam, że jest godny polecenia, ale gdy cera bardziej woła pić, to znalazłam coś równie dobrego, ale jeszcze bardziej nawilżającego i z przyjemnością opiszę niniejszy krem Origins – Plantscription SPF 25 Power Anti-Aging Oil-Free Cream biorąc go mocno pod lupę.
Opis producenta
Ten zaawansowany krem do twarzy pomaga uporać się z czterema głównymi oznakami starzenia się skóry – widocznie redukuje drobne linie i zmarszczki, ujędrnia, wygładza teksturę oraz przywraca sprężystość. Ta nowa, lekka i beztłuszczowa formuła pomaga dojrzałej skórze wrócić do formy dzięki ekstraktowi z nasion kopru, który dostarcza skórze elastynę, a strączyniec oskrzydlony, znaleziony w Azji Południowo-Wschodniej pomaga odzyskać elastyczność i przedłużyć młodzieńczość skóry. Krem odbudowuje młodzieńczą strukturę w widoczny sposób, redukuje zmarszczki i przywraca sprężystość. Po zastosowaniu krem dostarcza nawilżenie korygujące wiek oraz ochronę UV, a w rezultacie długotrwały młody wygląd.
Przyznam, że opis mega skromny. Tylko 2 składniki wymienione, które tak naprawdę nic nie mówią potencjalnej konsumentce.
Wrażenia
Plantscription (239 zł/ 50ml) bardzo przyjemnie nawilża skórę twarzy i szyi. Z kremowej konsystencji przemienia się w olejkową. Cera momentalnie staje się bardziej sprężysta i miła w dotyku. Jest dobry pod makijaż, zwłaszcza pod mocno-kryjące podkłady. Zauważyłam również działanie kojące na moje zaczerwienione policzki. No i genialnie wygładza skórę twarzy. Pisałam już, jak pięknie pachnie? Filtr – 25 SPF. Wady nie znalazłam. Pozbawiony m.in. parabenów, mineralnych olejów, syntetycznych perfum, a nawet parafiny.
Ten krem tak mi się bardzo spodobał, że postanowiłam przyjrzeć się składnikom, jakie zawiera. Lista okazała się naprawdę długa i bardzo skomplikowana, że ciężko było rozgryźć, co jest takiego w składzie imponującego, co czyni ten krem tak niewiarygodnie dobrym.
Skład
Salicylan butylooctylu, granulki jojoba, glikol butylenowy, gliceryna dopiero na 10. miejscu. Peg-100 stearate – czy ktoś wie o co kaman? Musiałam znaleźć odpowiedź – to niejonowa substancja powierzchniowo czynna – mówi Wam to coś, bo mi kompletnie nic. 14. składnikiem kremu Origins jest wreszcie jakiś ekstrakt – anogeissus leiocarpus bark extrakt. czyli strączyniec oskrzydlony, znaleziony w Azji Południowo-Wschodniej pomaga odzyskać elastyczność i przedłużyć młodzieńczość skóry. To nie robaczek, to nie zwierzątko, to roślinka. Tak, teraz całkiem zaczyna się ciekawie. Po tej oskrzydlonej roślince mamy – uwaga – olejek różany. Piękna sprawa. Potem wymieniona jest lavandula angustifolia oil, czyli olejek lawendowy:
Wykazuje działanie antyseptyczne i przeciwzapalne. Stosowany w preparatach do cery tłustej i trądzikowej, a także w kosmetykach przeciwłupieżowych. Reguluje gospodarkę płynami, dlatego stosowany jest w kosmetykach antycelulitowych. Wykazuje silne działanie, dlatego olejku nie należy stosować w pierwszych miesiącach ciąży. Co robi w kosmetykach? Nadaje zapach. (źródełko wiedzy –TU).
Po olejku lawendowym na liście widnieje kolejny ciekawy składnik – olejek geraniowy:
Składnik aktywny, działa przeciwbakteryjnie i przeciwwirusowo. Wspomaga krążene krwi, dzięki czemu wpływa na wzmocnienie naczyń krwionośnych, a także reguluje gospodarkę wodno – tłuszczową, co zapobiega powstawaniu celulitu. Ponadto wykazuje działanie antyseptyczne, dlatego olejek stosowany jest w preparatach do cer tłustych i trądzikowych, a także w preparatach przeciwłupieżowych. Funkcja w kosmetyku: nadaje zapach kosmetykom.
A teraz szybka zagadka. Kto zgadnie co kryje się pod hasłem illicium verum fruit/seed oil? To olejek z anyżu. To dobry składnik dla cery – działa regulująco oraz stymulująco na skórę.
Citrus aurantium bergamia fruit oil, czyli olejek z owoców z drzewa bergamotowego. Składnik aktywny, działa antyseptycznie. Stosowany w kosmetykach dla cer tłustych i trądzikowych zmniejszając łojotok. Wykazuje także właściwości dezodoryzujące, stosowany w produktach do higieny jamy ustnej. Może działać fotouczulająco, a więc stosując olejek należy chronić skórę przed działaniem słońca lub promieniowaniem UV (info stąd).
Carthamus tinctorius seed oil- nie, to nie jest zaklęcie Hermiony, to olej z nasion krokosza barwierskiego. Emolient. Zastosowany w preparatach do pielęgnacji skóry i włosów tworzy na ich powierzchni warstwę okluzyjną (film), która zapobiega nadmiernemu odparowywaniu wody z powierzchni (jest to pośrednie działanie nawilżające), przez co kondycjonuje skórę i włosy, zmiękcza i wygładza (info).
I kolejny olejek – myristica fragrans kernel oil, czyli olejek z nasion drzewa muszkatołowca. Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Oil to naturalny olejek eteryczny pomarańczowy – założę się, że to właśnie dzięki niemu ten krem tak znakomicie pachnie. W składzie jest również wymieniony Citrus Nobilis Peel Oil, czyli olejek eteryczny ze skórki mandarynki bogaty w witaminę C oraz Citrus Medica Limonum Peel Oil, czyli olejek eteryczny ze skórki cytryny.
W połowie listy składników wystąpił Litsea Cubeba Fruit Oil, czyli olejek z werbeny egzotycznej:
Olejek z werbeny egzotycznej dodawany jest często do kosmetyków naturalnych jako naturalna substancja zapachowa i pielęgnująca. Właściwości olejku z werbeny egzotycznej: wspaniale łagodzi i koi podrażnienia oraz stany zapalne skóry, działa odświeżająco i dodaje lekkości, doskonale tonizuje skórę i delikatnie pomaga w jej oczyszczaniu. Olejek z werbeny egzotycznej doskonale wzmacnia nutę aromatyczną wielu kosmetyków ekologicznych, a także podnosi ich skuteczność pielęgnacyjną (info stąd).
Jest też Hibiscus Abelmoschus Extract, czyli wiadomo – ekstrakt z kwiatu hibiskusa. Co on daje? Posiada właściwości przeciwutleniające, odżywia skórę, zawiera wysoką zawartość witaminy C (info).
A teraz najlepsze! Sigesbeckia Orientalis Extract, czyli wyciąg z boskiej trawy (!):
Składnik ma działanie przeciwbólowe, przeciwzapalne, gojące oraz łagodzące poparzenia, podrażnienia i alergie skórne. Jest skutecznym antyoksydantem, stymuluje syntezę kolagenu i elastyny, przeciwdziała wolnym rodnikom, zmarszczkom, rozstępom i bliznom, przyspiesza gojenie i regenerację skóry, wygładza, ujędrnia, napina, zwiększa gęstość skóry, tonizuje i wspomaga walkę z cellulitem, zwiększa przepuszczalność naczyń krwionośnych, umożliwia drenaż. Wykorzystywana wraz z innymi składnikami aktywnymi w kosmetykach wyszczuplających i ujędrniających do ciała, a także regenerujących i zapobiegających starzeniu do twarzy (info).
Czyż ten skład nie jest imponujący jak na jeden krem? Marka Origins zaskoczyła mnie totalnie. Nie sądziłam, że składniki tego kremu mogą być tak wyszukane. Oczywiście nie wszystko wypisałam, ale chyba te najważniejsze INCI zostały wymienione.
Podsumowując – doskonały krem, świetny wręcz rewelacyjny skład i fantastyczne efekty nawilżające. I nawet ma filtr i to całkiem konkretny, bo 25 SPF. Z taką ochroną i takim nawilżeniem nie jest mi już groźny mróz ani suche powietrze w mieszkaniu. Po prostu 10/10!